Uciekamy z dusznych pomieszczeń, odrywamy się od mediów, obowiązków. Książki zabieramy ze sobą, z nimi jeszcze nie potrafimy się rozstać. Jednak zwykle czytamy tylko w drodze, potem już tylko oddychamy pełną piersią, wdychamy zapach bzów, albo Biebrzańskich bagien. Cieszymy się wolnością. Nie śpieszymy się donikąd. Wstajemy przed świtem, żeby wytropić na bagnach łosia, a on pokazuje nam się popołudniu, tuż przed wyjazdem, po kilku dniach porannych poszukiwań. Powolnie obserwujemy i poznajemy świat i siebie nawzajem.
Nasze miejskie dzieci, na szlaku prowadzącym wśród bagien,po raz pierwszy w życiu musiały przejść pomiędzy stadem krów, bo ominąć bagnem ich się nie dało. I choć nogi trochę im drżały, okazało się, że nie taka krowa straszna, jak ją malują. Szukaliśmy łosia, a przy okazji spotkaliśmy dziki, sarny, mnóstwo bocianów, krowy, czaple, łabędzie, słowiki i duuużo innych ptaków. Zupełnie inaczej wyglądają w naturze, niż na kartach książki, czy nawet w ZOO.
Pływanie kajakiem wymagało sporo wytrwałości, bo rzeka jakoś nie chciała się skończyć… Ale po drodze zza kolejnych zakrętów wyłaniały się wciąż nowe niespodzianki, które podnosiły na duchu opadających z sił. Satysfakcja na końcu spływu osłodziła trudy wycieczki. Nasze ulubione hasło „wytrwałość kluczem do sukcesu” po raz kolejny znalazło potwierdzenie i mam nadzieję utrwaliło się jeszcze trochę w umysłach dzieci.
Mimo, że w naszym kraju coraz więcej lasów, coraz mniej ludzi do nich chodzi. A nasze zdrowie fizyczne i psychiczne może wiele dzięki przyrodzie zyskać. Co? O tym szeroko we wspaniałej książce „Ostatnie dziecko lasu” Richarda Louv.
Polecam serdecznie!